wtorek, 30 października 2012

Licznik rowerowy - na co zwrócić uwagę?


          Licznik rowerowy - mała rzecz, a cieszy. Pozwala aktywnie śledzić postępy na rowerze, kontrolować interwały serwisowania rożnych części, a i w połączeniu z mapą może być pomocny w nawigacji. Kiedy stajemy przed problemem wybrania zakupu licznika możemy od razu pójść po aspirynę do apteki, ponieważ liczba modeli może przyprawić o ból głowy. Dziesiątki różnych liczników, różnych producentów, a każdy zazwyczaj jeszcze mający od kilku do kilkudziesięciu 'opcji'.

Ładne, kolorowe, ale niestety dla wielu barierą będzie cena.

          Podstawowym pytaniem na, które musimy sobie odpowiedzieć jest to czy interesuje nas licznik klasyczny z sondą na kabelku czy taki bezprzewodowy. Różnica polega głównie na tym, że ten radiowy wymaga dwóch baterii, a sam moduł nadawczy montowany na widelcu jest dosyć słusznych rozmiarów i może niektórym się wydawać niezbyt elegancki. Natomiast liczniki klasyczne wymagają pewnej wprawy i minimum pomyślunku podczas montażu, by nie doprowadzić do wyrwania lub przerwania kabelka do czujnika. Na szczęście instrukcja montażu powinna rozwiać wszelkie wątpliwości.

          Na co należy zwrócić uwagę w dalszej kolejności (uwaga, poniższe cechy zostały wybrane i skomentowane przez bardzo subiektywnego autora):

- wodoszczelność / bryzgoszczelność obudowy - wbrew pozorom te dwa terminy oznaczają dwie zupełnie różne sprawy. Pierwszy pozwala teoretycznie wrzucić licznik do kałuży, jeziora i nic mu się nie powinno stać. Drugi tymczasem zapewnia ochronę przed... ochlapaniem czy mniejszym deszczem. Wybierając licznik, nawet jeżeli jesteśmy rowerzystami weekendowymi, powinniśmy szukać modeli raczej wodoodpornych.

- czytelność wyświetlacza - niestety, ale dużo tanich liczników posiada wyświetlacze tak spolaryzowane i małe, że nie można ich odczytać (albo jest to bardzo utrudnione siedząc na rowerze). Jest to jakiś absurd, ale warto mieć to na uwadze i poprosić sprzedawcę o włączenie licznika, by móc się samemu przekonać PRZED zakupem. Pamiętajmy tylko, że siedząc na rowerze patrzymy na niego pod pewnym kątem (nie oceniam więc patrząc na wprost).

- sposób mocowania licznika na kierownicy lub mostku - Licznik powinien dawać się łatwo zdejmować i zakładać, a jednocześnie cały mechanizm powinien być solidny i wytrzymały oraz uniemożliwiać samoistne wypinanie się licznika np. podczas jazdy po wertepach. Jest to dosyć podstawowa kwestia dla wszystkich dojeżdżających do pracy / szkoły. Zostawianie licznika na rowerze to proszenie się o to, by ktoś go sobie pożyczył.

          Funkcje: prędkość średnia, maksymalna i aktualna wraz ze wskaźnikiem tendencji, przejechany dystans całkowity i aktualny, freeze oraz zegar  - można spokojnie uznać za podstawowe i całkowicie wystarczające dla każdego rowerzysty. Co więcej występują one praktycznie we wszystkich modelach już ze średniej półki. Wszelkie marketingowe sztuczki, dzielenie włosa na czworo i mnożenie funkcji i funkcyjek należy oceniać z dystansu i nie dać się na nie złapać. Na przykład licznik kalorii uznaję za zbędny, bo w większości liczników jest to funkcja zafiksowana, a jak wiemy z wpisu o spalaniu kalorii na rowerze sjest to sprawa w dużej mierze zależna np. od wagi rowerzysty. Jeśli nie możemy jej zdefiniować w liczniku to cały pomiar nadaje się psu na budę.  Wzrost liczby funkcji podnosi koszt licznika, podnosi poziom skomplikowania jego obsługi oraz wymaga od użytkownika nauczenia się na pamięć instrukcji obsługi ; ).

Chińską tandetę na szczęście zazwyczaj można poznać po wyglądzie jak sprzed 20 lat albo wręcz odwrotnie -  przesadzonym wręcz grotesko kosmicznym dizajnie.


Warto jednak zwrócić uwagę na:
- podświetlenie - nawet najdroższy licznik na nim nam się nie przyda jak będzie ciemno i nie będziemy mogli nic z niego odczytać.

- termometr - w sumie fajny bajer pozwalający obiektywnie oceniać w jakich warunkach jeździmy i np.  lepiej dobierać strój.

- możliwość ręcznego wpisania przejechanego kilometrażu po resecie lub zmianie baterii.

          Bardziej zaawansowani użytkownicy mogą zwrócić uwagę na:

- wysokościomierz - dla tych co mają zacięcie bardziej sportowe bardzo przydatna funkcja pozwalająca śledzić własne postępy i chwalić się przed kolegami ("łooo stary, wczoraj zrobiłem 1000m przewyższenia"). Niestety nie ma się co oszukiwać. Dobry wysokościomierz = dobry licznik = wysoka cena. Nie ma raczej co oczekiwać precyzyjnych pomiarów od taniutkich chińskich 'zabawek'.
- pulsometr - jak wyżej, kolejny patent raczej dla sportowców i regularnie trenujących. Wymaga pasa piersiowego i pozwala trenować zgodnie z własnym tętnem i przyjętym programem treningowym.
- czujnik kadencji - bardzo lubię tą nazwę. : ) W praktyce jest to funkcja, która pozwala śledzić liczbę obrotów korby na minutę. Funkcja przydatna głównie dla kolarzy szosowych i 'zawodowców'. Wymaga dodatkowego sensora mocowanego do korby i ramy.

          Główni, markowi producenci liczników rowerowych to Sigma i CatEye. Niestety lubią się oni drogo cenić, a ciężko uznać ich segment z niskiej i średniej półki za jakoś specjalnie powalający na kolana. Dobrą alternatywą może być polski MacTronic. Może nie są to zbyt finezyjne produkty, ale za to w miarę solidne i tanie. Mam, jeżdzę parę lat i nie narzekam. Upadł nie raz i poza paroma rysami ciągle działa. Sigma kupiona wcześneij niestety upadku nie przeżyła.

Dobre, bo polskie?
      Ceny? Chińszczyzna niejednokrotnie poniżej 20zł, MacTronici potaniały i obecnie kosztują mniejwięcej 30-40zł, najtańsze Sigmy czy CatEye to jakieś 40zł, ale w praktyce średnia półka  tych producentów to egzemplarze za 70-150zł. Najdroższe cudeńka, rowerowe komputery pokładowe kupimy za 600-900zł. Można i tak.

niedziela, 28 października 2012

Strój rowerowy: dlugie spodnie na jesień / zimę


          Sypnęło śniegiem - jakby ktoś jeszcze oczywiście nie zauważył, ewentualnie znajomi go nie zaspamowali tym newsem na facebooku ;). Temperatury już dawno oscylują grubo poniżej 10 stopni i wielu rowerzystów odwiesiło swoje pojazdy na kołek.  Ale wbrew pozorom przy takich temperaturach można bez większych problemów dalej jeździć i nie należy tego rozpatrywać w kwestii jakiegoś wyczynu.
          Oczywiście trzeba się dobrze ubrać. Co młodsi rowerzyści mogą ciągle słyszeć strofowanie rodziców w stylu: "tylko się ubierz ciepło, bo zmarzniesz". Niestety nic bardziej mylnego. Na rower w temperaturach poniżej 10 stopni oczywiście należy się ubrać inaczej niż w sierpniu, ale nie można przesadzać.  Kilka wartsw odzieży, ciepła kurtka i efekt będzie taki, że po 10min jazdy będziemy cali mokrzy od potu. Potem chwila postoju na światłach, parę zimnych podmuchów wiatru i jesteśmy urządzeni i gotowi do zaparkowaniu w łóżku. A rodziciele tylko podsumują: "a widzisz, a nie mówiłam, że masz się ciepło ubrać" - co tylko pogłębi frustrację.
Szczyt elegancji może to nie jest, ale nie porównania do jazdy w zwykłych spodniach.
          Na rower zawsze trzeba się ubrać tak, by po wyjściu na dwór w naszym stroju było nam chłodno, by nie powiedzieć, że zimno. Dopiero wtedy po przejechaniu paru kilometrów  załączy się nam ogrzewanie spowodowane wysiłkiem i osiągniemy komfort termiczny bez zbytniego przegrzewania się.
          Jednym z najważniejszych elementów stroju podczas jesiennych i zimowych wypadów są dobre spodnie rowerowe. Dlaczego warto się za nimi rozejrzeć, a nie jeździć np. w jeansach?
          Po pierwsze są one wykonane z elastycznego materiału z ciepłą podszewką co sprawia, że przylegają do ciała. Zapewnia to odpowiedni komfort termiczny oraz zapobiega brudzeniu się nogawek o łańcuch.  Jazda w jeansach czy innych 'cywilnych' spodniach sprawia, że z każdym obrotem przykładamy sobie do nogi zimny kompres z wychłodzonego materiału. Na dłuższą metę nie jest to zbyt przyjemne. Obcisły materiał pozwala nam również np. na wygodne założenie spodni przeciwdeszczowych, podczas ulewy.
          Po drugie spodnie rowerowe są zazwyczaj w formie hmm... powiedzmy, że najbliżej im do ogrodniczek. Dzięki takiemu krojowi chronią dokładnie plecy i nerki zapobiegając dostawaniu się chłodnego powietrza nawet przy znacznie pochylonej sylwetce na rowerze. Nic się nie podwija również podczas jazdy z plecakiem. Pętle/wstawki przy nogawkach natomiast skutecznie zabezpieczają spodnie przy kostce zapobiegając wlatywaniu zimnemu wiatrowi.
          Po trzecie spodnie rowerowe są wyposażone we wkładki (potocznie zwane pampersami), które zapewniają dodatkowy komfort podczas jazdy i zapobiegają otarciom i odparzeniom. Można ten element lekceważyć, ale wszystko do czasu, aż zrobimy sobie kiedyś krzywdę w zwykłych spodniach. Wtedy na rower wsiądziemy dopiero po kilku dniach po zagojeniu się otarć ;).
          Spodnie rowerowe zazwyczaj są wyposażone w odblaski na łydkach. Wbrew pozorom takie rozwiązanie ma duży sens i znacznie zwiększa widoczność rowerzysty na drodze w jesienne dni. Odblaski są duże, a takie, a nie inne ich umiejscowienie sprawia, że dosyć dynamicznie się ruszają i są bardzo łatwe do zauważenia przez kierowców.
          Posiadanie dodatkowej pary spodni na rower może wydawać się pewną ekstrawagancją, ale dla kogoś kto jeździ regularnie jest to zakup uzasadniony. Wykonane z elastycznego materiału nie niszczą się od siodełka nawet pomimo intensywnej eksploatacji. O zwykłych spodnia niestety nie można tego powiedzieć...

          Spodnie kolarskie można spokojnie kupić już za jakieś 100-150zł. Nie jest to więc jakaś zawrotna kwota, a komfort jazdy ulegnie znacznej poprawie. Zakup szybko się nam zwróci w ocalonych od zniszczenia na rowerze zwykłych spodnaich. ;) Polecam każdemu.

wtorek, 23 października 2012

Poduszka powietrzna dla rowerzysty


          Zazwyczaj, kiedy myślimy o swoim bezpieczeństwie na rowerze myślimy w kategoriach: dobry kask, rękawiczki, czasem zbroja (jeśli lubimy jakieś jazdy ekstremalne) oraz odpowiednie oświetlenie. Do tego wszystkiego oczywiście najważniejsze czyli: oczy dookoła głowy i wyobraźnia. Tymczasem jak widać poniżej kreatywność co poniektórych specjalistów sięga znacznie dalej. Oto... poduszka powietrzna dla rowerzysty? pneumatyczny kask przeciwuderzeniowy? Rozwiązanie wygląda na ewidentnie wzorowane na podobnych patentach dla motocyklistów chroniących kark. Ciekawe tylko na ile rzeczywiście to może uratować komuś życie. I nie ukrywam, że jazda z ładunkiem wybuchowym tak blisko głowy budzi moje pewne obawy. Tak czy owak wygląda dosyć imponująco, a przy okazji możemy zobaczyć jak wygląda dynamika jednego z częstszych wypadków z udziałem rowerzystów.

niedziela, 21 października 2012

Drewniany rower

         Zazwyczaj przeciętny zjadacz chleba dysponuje rowerem z ramą stalową lub aluminiową. Pomijając różne warianty owych materiałów mamy jeszcze oczywiście ramy i elementy wykonane z tytanu i karbonu. Niestety są to ciągle materiały bardzo drogie i w praktyce niedostępne dla szerszego grona odbiorców. Ale czy te cztery materiały to wszystko co ówczesna technika ma nam do zaoferowania. Otóż nie, bo jest jeszcze... drewno. Parę razy już widziałem różne drewniane wynalazki (łącznie z drewnianym łańcuchem), ale bardziej przypominały one jakiś koszmar stolarza niż funkcjonalne rozwiązania. Tymczasem dzisiaj natrafiłem na projekt, który urzeka minimalizmem i wygląda nawet na zdolny do jazdy.

          Nie ma się co oszukiwać - to tylko ciekawostka, ale trzeba orzyznać, że ma swój urok ; ). Ciekawe jak prezentuje się kwestia wytrzymałości i trwałości. W razie czego zawsze można go użyć do rozpalania w kominku. 

czwartek, 18 października 2012

Jak dobrze załatać dętkę?

          W ostatnich paru wpisach ciągle krążyłem wokół tematyki kół i opon. W końcu przejdę do sedna sprawy i zgodnie z obietnicą napiszę coś o łataniu dętek. Jestem zdania, że istnieją dwie metody łatania: szybka albo skuteczna ; ). Podobnie jak z operacjami przy zmianie dętki trzeba się uzbroić w cierpliwość, a pośpiech jest niewskazany. Teoretycznie cała sztuka klejenia powinna być opisana na opakowaniu kleju, ale z doświadczenia wiem, ze ludzie jakoś nie lubią czytać instrukcji ; ).
          Do przeprowadzenia procedury potrzebujemy:
  • łatkę (o nich pisałem TUTAJ);
  • klej
  • jakiś rozpuszczalnik (aceton, benzynę, spirytus lub inny);
  • skrawek papieru ściernego;
  • nożyczki (w wypadku jeśli dziura jest niewielka i nie będziemy potrzebować dużej łatki);

Najpierw musimy oczywiście zidentyfikować dziurę w dętce. Niby rzecz banalna, ale zapewniam was, że zlokalizowanie jakiejś mikrodziury 'na wzrok' albo 'na słuch' może być praktycznie niemożliwe. W przypadku świetnie zakamuflowanych dziur bierzemy dętkę do miski z wodą (słoika, kałuży) i szukamy strumienia pęcherzyków. W tym momencie najlepiej sobie dokładnie zaznaczyć miejsce perforacji (np. miękkim ołówkiem lub markerem), by za 3min nie szukać go od nowa. Dętkę dokładnie osuszamy w miejscu łatania.


Przy użyciu kawałka papieru ściernego dokładnie zdzieramy warstewkę gumy wokół dziury. Pozwala to znacząco zwiększyć powierzchnię klejenia i poprawić jego jakość.

Przy użyciu nasączonej rozpuszczalnikiem szmatki dokładnie czyścimy miejsce klejenia. Usuwamy tym samym drobiny zdartej gumy oraz wszelki zanieczyszczenia i zatłuszczenia. Uwaga, nie używamy oczywiście rozpuszczalników mogących uszkodzić dętkę! Od tej pory nie dotykamy dętki w miejscu klejenia.

Z łatki odklejamy srebrną warstwę ochronną.


Nanosimy klej cienką (dużo wcale nie znaczy dobrze) warstwą na dętkę i łatkę (tak, tak, na obie powierzchnie), po czym rozprowadzamy go równomiernie. Na dętce śmiało możemy posmarować obszar trochę większy niż łatka.

Całość zostawiamy w spokoju na ok. 10-15min, dbając o to, by niczym nie zabrudzić powierzchni z klejem. W tym czasie następuje odparowanie kleju, a jego powierzchnia robi się matowa. Odczekanie jest niezbędne do sukcesu. Próby klejenia mokrym klejem zdane są na porażkę.

Po upływie czasu zdecydowanym ruchem przyklejamy łatkę do dętki i mocno dociskamy. Pod żadnym pozorem nie próbujemy oderwać lub przesunąć, by coś poprawić. Całość klejenia najlepiej przyłożyć jakimś ciężkim przedmiotem.

Czekamy minimum 20min, a najlepiej godzinę przed zamontowaniemdętki w kole. Nie ma się co łudzić i próbować się śpieszyć. Za szybko założona dętka może się nam rozszczelnić już podczas pompowania albo w pierwszych paru minutach jazdy. A wtedy trzeba będzie całość powtarzać od nowa...

           W warunkach polowych można zrezygnować ze zdzierania papierem ściernym. Jako, że raczej nie będziemy mieć pod ręką rozpuszczalnika to wartoe przetrzeć miejsce klejenia chociaż chusteczką umoczoną w wodzie lub od biedy poślinioną. Ważne by była wolna od pyłu i kurzu. Kiedy zostawiamy dętkę i łatkę z klejem do odparowania to musimy zadbać, by np. wiatr nam całości nie zapiaszczył albo nie zwiał, bo wyczyszczenie kleju nie będzie możlie ; ).

wtorek, 16 października 2012

Grzechy i grzeszki ( 2 )



          Kolejny wpis o bublach drogowców. Czasem zastanawia mnie co za geniusz wpadł, by pasy na przejściach malować czymś w rodzaju farby olejnej - gładkiej i śliskiej? Pomysł trzeba uznać, za iście szatański biorąc pod uwagę, że zazwyczaj zależy wszystkim, by na przejściu w razie czego zatrzymać się jak najskuteczniej, a nie jak najdłuzej. Niestety z logiką u drogowców bywa różnie i musimy być świadomi tego prozaicznego niebezpieczeństwa. Pasy na przejściach (nie tylko na drogach ale również na ścieżkach rowerowych) są śliskie! Oznacza to, że nie hamujemy na nich gwałtownie, ani nie skręcamy kierownicy.
          Rzecz może się wydawać oczywista i błacha, ale zlekceważenie śliskości pasów raz o mało nie przypłaciłem złamaniem nadgarstka. Był blady świt, tak gdzieś koło godziny 6.00 czyli można śmiało powiedzieć, że w sumie jeszcze noc ; ). Grudniowy poranek, niezbyt chłodno jak na tą porę roku , ale kostka była lekko przyprószona śniegiem - przyczepność jednak całkiem przyzwoita, bez żadnego dramatu. Ogólnie - głucho wszędzie i cicho wszędzie. Zbliżam się do pasów na DDR (drodze dla rowerów) i widzę przechodnia, które ledwo przytomny zmierza w tylko sobie znanym kierunku. Mimo dobrego oświetlenia facet chyba mnie nie zauważył. Zwalniam trochę, ale już po chwili widzę, że delikwent spokojnie zdąży zejść z pasów nim ja na nie wjadę. Nie wiem czemu facet nagle zwalnia, a ja by nie zawadzić go kierownicą muszę go wyminąć. W normalnych warunkach - chwila moment i bym go zostawił za sobą. Niestety, farba olejna na pasach w połączeniu ze śniegiem zadziałała jak lustro. Drobne skręcenie kierownicy i pochylenie się na rowerze i... gleba parę metrów dalej. Wysunięta ręka w ostatniej chwili amortyzuje uderzenie głowy o beton. Mimo, że prędkość wyniosła grubo poniżej 20km/h to i tak chwilę jestem zamroczony. Ręka pulsuje boleśnie w nadgarstku. Rower na szczęście cały, można jechać dalej. Pieszy nawet się nie odwrócił, totalne zero reakcji, dreptał sobie jak gdyby nigdy nic dalej. W pierwszym odruchu mam ochotę mu co krzyknąć, ale po chwili dochodzę do wniosku, że to bez sensu.

Świeżo namalowane pasy, trochę deszczu i poślizg murowany.
          Ręka bolała mnie przez kolejny miesiąc. Jak przypuszczam doszło do jakiegoś lekkiego pęknięcia, na szczęście wszystko skończyło się dobrze i obyło się bez gipsu. 
          Pasy nie zawsze są malowane przy użyciu tej farby (na szczęście), czasem są naklejane specjalne chropowate pasy albo używa się odpowiednich farb strukturalnych. Proponuje jednak tego nie sprawdzać doświadczalnie i traktować  wszystkie elementy malowane na drogach jako potencjalnie niebezpieczne. Tutaj skończyło się na paru stłuczeniach, na drodze po której jeżdżą samochody może się skończyć gorzej.

sobota, 13 października 2012

Strój rowerowy: rękawiczki długie


          Poprzednio było o rękawiczkach krótkich, jednak nie ma się co tutaj oszukiwać, jesień w pełni , a temperatury rzadko dobijają do 10 stopni. Niektórzy jeżdżą, bo muszą,  inni, bo chcą, ale ręce marzną wszystkim tak samo. Krótkie rękawiczki przy temperaturze poniżej mniej więcej 8 stopni przestają wystarczać. Zamarzające ręce nie są niczym przyjemnym, poza tym ich ruchliwość zaczyna się robić dosyć ograniczona. Szybkie i sprawne zaciśnięcie dźwigni hamulców w nagłej sytuacji może nagle okazać się sporym problemem. Nie mówiąc już o tym, że stłuczenie czy inne uszkodzenie zamarzniętej ręki boli znacznie bardziej niż normalnie.
          Jakie powinny być dobre rękawiczki na rower? Moim zdaniem:
         powinny zapewniać odpowiedni komfort termiczny poprzez posiadanie odpowiedniego wypełnienia.
          powinny być wiatroszczelne, ponieważ nawet najlepsza termiczna nam nie pomoże jeśli ciepło będzie wywiewane z rękawiczek przez pęd powietrza. Interesują nas zatem rękawiczki z jakąś membraną.
          powinny posiadać wydłużony i dobrze zapinany ocieplacz na nadgarstku. To rozwiązanie w połączeniu z odpowiednimi rękawami bluzy pozwoli nam uniknąć powiewów wiatru hulających nam po przedramionach.
          powinny być wykonane z materiału odpornego na zużycie (szczególnie na otarcia o kierownicę, manetki i dźwignie) i uszkodzenia mechaniczne (w razie upadku).
          Wbrew pozorom dosyć ciężko jest znaleźć rękawiczki, które spełniają powyższe warunki. Najwięcej na rynku jest rękawiczek do uprawiania różnych sportów ekstremalnych na rowerze - te zazwyczaj posiadają dużo różnych wzmocnień, ale kwestie izolacji termicznej i przeciwwiatrowej są drugorzędne. W swojej karierze rowerzysty przerobiłem już trzy różne pary rękawiczek: dwa rózne modele Authora oraz jedne Polednika. Paradoksem jest to, że te ostatnie nie są w ogóle rowerowe ale za to sprawdzają sie najlepiej.
          Niestety rękawiczek Authora nie polecam nikomu. Miałem do czynienia z modelem Windstop Light oraz jednymi dosyć podobnymi do modelu Windster. Windstop Light wydają się być idealne do jazdy w chłodnych warunkach. Teoretycznie spełniają wszystkie wyżej wymienione podpunkty. W praktyce jednak okazuje się, że ich wykonanie jest bardzo marne. Rękawiczki są do kupienia od 60 do 90zł w zależności od miejsca. Prawda, jest taka, że po jednej zimie praktycznie się już rozpadają. Mimo wzmocnień ze skóry Amara rękawiczki się po prostu przecierają od zwykłego użytkowania. Dziury powstają w miejscach styku z manetkami i kierownicą. Ochrona nadgarstka początkowo sprawdza się świetnie ale już po niedługim czasie rzepy się odpruwają i cały ściągacz się rozpada.  Izolacja termiczna też nie jest pierwszej wody i podczas jazdy na mrozie uzasadnione robi się zakładanie drugiej pary rękawiczek (zwykłych bawełnianych) pod spód.
Windstop Light po jednym sezonie. Dziury, przetarty materiał, rozpadające się szwy i rzepy. Nawet doraźne naprawy nie są w stanie pomóc.
          Model wcześniejszy, którego używałem  wypadał jeszcze gorzej. Pozbawiony gumowych wzmocnień od strony wewnętrznej przecierał się jeszcze bardziej. Rękawiczki po jednym sezonie prezentowały się co najmniej żałośnie z winy bardzo delikatnego materiału na wierzchu. Krótki ocieplacz nadgarstka był tylko gwoździem do trumny. Koszt rękawiczek był zbliżony do tych powyżej.
          Obecnie używam rękawiczek Polednika. Mimo, że nie są one raczej rowerowe to sprawdzają się świetnie i pomimo przejeżdżonego sezonu nie widać po nich żadnego śladu zużycia. Nie prezentują się może tak fajnie jak te Authorowskie, ale przynajmniej spełniają swoją funkcję. Są ciepłe, mają membranę, a wydłużony materiałowy ocieplacz nadgarstka skutecznie zapobiega wlatywaniu chłodnego wiatru do rękawa. Może centralnie umiejscowiony napis "Per Aspera ad astra" nie jest zbyt estetyczny, ale z drugiej sprawy dosyć dobrze podnosi morale podczas złych warunków ; ).
Rękawiczki Polednika. Ciepłe, wiatroszczelne z dobry ściągaczem. Nie licząc napisu - idealne. Brak ozna zużycia.

          Jaki z tego morał? To, że firma rowerowa produkuje jakiś produkt, wcale nie oznacza, że jest to produkt dobry i pomyślany z myślą o rowerzystach. Author dwukrotnie udowodnił mi, że ich ładnie wyglądające produkty są mało trwałe i niepraktyczne. Mimo, ze obecnie pojawiły sie już nowe modele ich rękawiczek to zastanowiłbym się ze 3x nim bym wyłożył na nie pieniądze.
           Robiąc zakupy bądźmy krytyczni! Przyjrzyjmy się uważnie jakości materiałów i szwom i spróbujmy sobie uzmysłowić ile będą w stanie wytrzymać.. Weźmy pod uwagę w jakiej pozycji układa się ręka podczas jazdy, żeby potem nie kląć na wiatr hulający nam po przedramionach.

czwartek, 11 października 2012

Łatki do dętek


         Skoro już wiemy jak wygląda procedura dobrania się do dętki i później jej założenia to teraz warto się zapoznać z kwestią łatania dziur w nich. Postanowiłem jednak wcześniej zadedykować  jeden wpis poświęcony łatkom.
         Łatki - niby rzecz banalna. Kawałeczek gumy, który naklejamy na dętkę celem załatania dziury. Jeśli jeździmy rzadko to spokojnie możemy się zadowolić kupnem zestawu w sklepie rowerowym. Będzie to nas kosztować od 10 do ok. 15zł za 3-5 łatek wraz z klejem. Jeśli jednak jeździmy dużo i często, a nasze opony nie są pierwszej świeżości może się zdarzyć, że dziury łapiemy dosyć często. Wtedy nagle się moze okazać, że te wszystkie zestawy naprawcze zaczynają nam trochę ciążyć na portfelu.
         Przeciętny zestaw naprawczy składa się z ok. 3-5 małych łatek, tubki kleju i zdzieraka lub kawałka papieru ściernego.  W praktyce może się okazać, ze niektóre łatki są za małe, by skutecznie załatać większe dziury.
Zestaw naprawczy na 2 lata za 7zł.
         Alternatywa? Nie przypuszczałem, że kiedyś to napiszę, ale dobrą alternatywą są łatki chińskie - RedSun. Do nabycia na każdym bazarze, sklepie 1001 drobiazgów za X zł i Allegro. Nie wiedzieć dlaczego dosyć rzadko można je dostać w sklepach rowerowych. (Jak widać lepiej doić nieświadomych lientów.) W zestawie dostajemy ok. 50 dużych łatek i klej. Od razu mówię, że klej warto zastąpić osobno kupionym butaprenem np. Pattexa albo dowolnej innej firmy, ponieważ ten dołączony lubi zwietrzeć i jest go dosyć mało. Koszt łatek to ok. 4zł, a kleju 2-3zł. Czyli za mniej niż 7zł dostajemy zestaw naprawczy, który starczy nam na rok albo i dwa intensywnej jazdy. Łatki są tak duże, ze na potrzeby mniejszych perforacji można spokojnie je dzielić na pół.

Przekonani?
O samym łataniu w kolejnych wpisach

środa, 10 października 2012

Grzechy i grzeszki ( 1 )


          Tym wpisem zapoczątkuje trochę dłuzszy cykl poświęcony grzechom naszym powszednim ; ). Każdy z nas praktycznie codziennie spotyka się z jakimiś idiotyzmami, czy to w prawie, czy to w infrastrukturze czy po prostu z innymi użytkownikami dróg niezbyt grzeszacymi wyobraźnią. 

          Na pierwszy ogień chciałbym rzucić jedno z dzieł drogowców, które osobiscie mnie trochę przeraża. Zdjęcie poniżej co prawda pokazuje akurat chodnik, ale widziałem już takie rozwiązanie i przy ścieżce rowerowej ( ! ).
[nagłówek z faktu] Czychające Pręty Śmierci [/nagłowke z faktu]
          Ot obrazek jakich wiele. Przyszli panowie robotnicy i zakopali jakąś rurę. Potem przyszli drudzy panowie, zagrabili, uporządkowali i posiali trawkę. I żeby chamstwo nie deptało postanowili odgrodzić. Odgrodzić w sposób maksymalnie budżetowy, a mianowicie wbijając pręty zbrojeniowe i wiążąc tasiemkę. Dobrze jeszcze jak ta tasiemka jest, bo często się zdarza, że ktoś lub wiatr ją zerwie albo jej w ogóle nie uwzględniono w budżecie całej operacji.

          Ale o co w ogóle chodzi? Ano o to, że dla pieszego nie stanowi to specjalnego zagrożenia (choć i tak wolałbym na coś takeigo nie wpaść po ciemku) to dla rowerzysty jest to potencjalne źródło kalectwa. Swego czasu tak wyglądały okolice traktu rowerowego koło Łopuszańskiej, sterczące metalowe pręty, bez żadnej taśmy, w miejscu bez latarni i jeszcze przy chodniku w bardzo kiepskim stanie, który groził rowerzyście wywrotką. Tragedia po prostu wisiała w powietrzu. Upadek z wysokości roweru na taki pręt może się zakończyć paskudnymi obrażeniami, kalectwem albo i śmiercią...

          A wystarczyłoby jakoś zabezpieczyć koniec pręta, zawinąć go w pętle lub nasadzić nawet jakaś butelkę... Drogowcy, obyście nie mieli nigdy nikogo na sumieniu. 

niedziela, 7 października 2012

Wymiana dętki - how to?


           Czy tego chcemy czy nie, jeśli mamy rower to będziemy musieli prędzej albo później zmienić dętkę. Czynność niby banalna, ale w gruncie rzeczy można sobie przy tym narobić trochę niepotrzebnej roboty. Podstawową zasadą jest - nie śpieszyć się, bo jak wiadomo gdy się człowiek śpieszy to itd. itd.
           Poniżej przedstawiam procedurę wymianę dętki, krok po kroku. Co do niezbędnych narzędzi to oczywiście przydadzą się nam łyżki. Co prawda jak pisałem we wpisie im poświęconym niby wszystko zależy od rodzaju opony, jednak na potrzeby tego poradniczka z nich skorzystamy, mimo, że można, by próbować i bez. Podczas wymiany dętki warto założyć rękawiczki (np. pospolite budowlane wampirki), zawsze się mniej wybrudzimy, a i dłonie będą miały dodatkową ochronę.

   1.  Zdejmujemy koło z roweru ; ).

   2.  Spuszczamy powietrze z koła.
   3.  Dłonią odginamy oponę.
   4.  Podważamy łyżką jej krawędź. 
   5.  I wywijamy ją poza krawędź obręczy.

           Czynności 4 i 5 trzeba wykonać ostrożnie, tzn. dbając, by podważać i odginać samą oponę, minimalizując lub najlepiej unikając nacisku łychy na dętkę. W przypadku niektórych opon może być to niemożliwe i trzeba działać z dużym wyczuciem, by sobie jej paskudnie nie rozciąć.
   6.  Łyżkę blokujemy o szprychę.

  7.  Bierzemy drugą łychę, instalujemy obok pierwszej i zaczynamy ją przesuwać wyciągając krawędź opony poza obręcz. Może się okazać, że pierwszą łyżkę trzeba mocno przytrzymać i samo zablokowanie o szprychę nie wystarczy.

           Czynność ta wymagać może sporej siły! Na jednych oponach opona sama wyskoczy przy niewielkim nacisku na łyżkę, przy innych zajmie to wam 5min i się pewnie nieźle spocicie ;).

   8.  Po wyjęciu krawędzi opony możemy sobie pogratulować pierwszego sukcesu : ). Drugiej krawędzi nie wyjmujemy!

   9.  Wyciągamy dętkę i szykujemy nową do instalacji.

           Niektórzy rowerzyści polecają, by dętkę przed instalacją pokryć lekko talkiem. Ma na celu to ułatwić jej instalacje i ułożenie się podczas pompowania - decyzje czy stosować ten myk zostawiam do podjęcia każdemu z was.

   10. Warto się upewnić czy wewnątrz opony nie ma piasku czy innych 'ciał obcych', które mogły się tam znaleźć podczas naszej potyczki.
   11. Nową dętkę pompujemy lekko przed założeniem. (To naprawdę ułatwia cały proces i zapobiega problemom ze skręconą czy podwijającą się dętką.)
   12.  Najpierw instalujemy wentyl nowej dętki w otworze (czasami może się okazać, że trzeba będzie pomóc sobie lekko młotkiem. Lekko!).

   13.  Dętkę układamy wewnątrz opony.

   14.  Naciągamy dłońmi oponę ile się da tak, by weszła w obręcz.

  15.  Przy ostatnim kawałku, gdzie dłonie już nam nie wystarczą pomagamy sobie łychami. To na szczęście powinno być dużo prostsze niż podczas zdejmowania ; ).


           Ponownie upewniamy się, że dętka nie wystaje poza oponę, jej ewentualne przycięcie łyżką załatwi nam piękne i długie rozcięcie, którego łatwo nie załatamy. Dlatego tak ważne jest, by dętka była lekko napompowana podczas całego procesu. Pozwala to zminimalizować ryzyko jej uszkodzenia.

   16.  Pompujemy lekko dętkę. Uważnie oglądamy czy opona jest osadzona równo na obręczy. Czy nie ma żadnych wybrzuszeń przy krawędziach, albo czy dętka nie próbuje gdzieś podnieść krawędzi opony. W razie potrzeby spuszczamy trochę powietrza, układamy oponę naciągając ją dłońmi  lub ubijając całe koło.

           W przypadku bardziej opornych opon niektórzy polecają, by posmarować ich krawędź olejem lub płynem do naczyń. W teorii ma to poprawić uślizg i odpowiednie ułożenie się opony na obręczy. W praktyce jakoś mi to życia specjalnie nie ułatwiało, ale może w waszym przypadku będzie inaczej.

   17.  Pompujemy koło do ciśnienia roboczego ; ) i montujemy na rower.

           Jak widać cala procedura nie jest specjalnie skomplikowana, ale można sobie niepotrzebnie narobić problemów. Działajmy powoli, z rozwagą i pamiętajmy, że najsłabszym ogniwem jest dętką, którą możemy łatwo rozwalić. Powodzenia!

O łataniu dętek więcej tutaj.


czwartek, 4 października 2012

Chcesz się odchudzać - musisz być bogaty.


          Wiem, wiem tytuł rodem z Fucktu albo innego szmatławca : ). W ten przewrotny sposób chciałbym jednak zwrócić uwagę na dosyć ważną sprawę. Jak się oficjalnie przyjęło o szpanie rowerowym wbrew pozorom nie świadczy to ile on ma biegów (albo przerzutek :D), no chyba, że w podstawówce, a waga roweru. W towarzystwie rowerowym zawsze w dobrym tonie jest szepnąć coś o 'lajtowaiu bajka' czy o odchudzaniu albo o zdjęciu paru gramów tu cz tam, bo to oczywiście pokazuje jacy jesteśmy pr0 i jak dobrze orientujemy się w temacie.
          Żarty na bok. Z kwestii odchudzania roweru można się czasem pośmiać, bo często to zjawisko przybiera jakąś chorą i wypaczoną postać, ale z drugiej strony praktycznie każdy rowerzysta, który zaczyna coś grzebać przy rowerze i wymieniać z nim się spotka. Prosty przykład: parę lat temu postanowiłem wymienić cały napęd (kaseta + korby + support). Po odłożeniu pewnej kwoty zacząłem przeglądać oferty sklepów i natrafiłem na korbę z aluminiowymi  zębatkami. Jako, że wyszedłem wtedy z założenia, że kto nie idzie do przodu ten się cofa, bo przecież kupowanie tych samych komponentów, które mam jest właśnie cofaniem się, czym prędzej zdecydowałem się na taki zakup.
          Sprzęt przyjechał. Podczas montażu zadowoleniem stwierdziłem, że elementy rzeczywiście są wyraźnie lżejsze od starych. Wszystko zamontowałem, wyregulowałem i udałem się na pierwsze jazdy. Działa i jeździ jak marzenie!
          Niecałe 4 miesiące później nadeszła chwila prawdy. Łańcuch zaczął przeskakiwać na zębach i ogólnie przestało być różowo. Najpierw nie do końca wiedziałem o co chodzi, bo w końcu 4 miesiące (i coś koło 1500km) to tyle co nic dla napędu. Wkrótce jednak okazało się, że moje aluminiowe zębatki już sie zużyły. Cztery miesiące jazdy miejskiej wystarczyły, by jazda na nich stała się praktycznie niemożliwa.
          Niewiele sie zastanawiając postanowiłem wymienić blaty na nowe. I wtedy właśnie przyszła druga chwila prawdy. Jedna nowa aluminiowa zębatka kosztowała ok. 120zł - mniej więcej 1/3 całego mechanizmu korbowego. Szybka kalkulacja wykazała, że nie za bardzo chcę się w to tak bawić. Może i alu jest lżejsze od stali o połowę ale jego żywotność to raptem 1/2 albo i 1/3 tego co oferuje zwykły blat. Chwilę poszukiwań i parę telefonów dalej namierzyłem stalowy odpowiednik i stałem się biedniejszy o jakieś... 35 złociszy.

Po lewej blat stalowy - przejechane jakieś 5000km, waga 200g, cały czas zdatny do użytku.  Po prawej blat aluminiowy - przejechane 2900km, waga 100g - niezdatny do użytku. Ceny? 120zł alu, stal - ok. 40zł.

          Jaki jest morał z tej bajki? Lajtowanie roweru kosztuje. Z jednej strony lższejsze podzespoły są zdecydowanie droższe, a z drugiej strony szybciej się zużywają i są delikatniejsze. Warto o tym pamiętać i się dobrze zastanowić czy nas na to stać i co ważniejsze czy ma to jakiś głębszy sens. W przypadku roweru, którym jeździmy dużo i na codzień (do pracy/szkoły) jest to dosyć wątpliwe. Może i utniemy parę gramów ale żywotność i niezawodność całości  bardzo ucierpi, a my będziemy musieli supłać nie małe kwoty na nasze dwa koła.

środa, 3 października 2012

Sposób na kłódeczkę


          Do czego może się przydać kłódka jak na poniższym zdjęciu? Zapewne odpowiecie, że co najwyżej do zamknięcia piwnicy albo garażu gdzie stoi rower. Ano nie do końca. Dawno temu pewien rowerzysta polecił mi tzw. sposób na kłódeczkę.
Zwykła kłódka z długim pałąkiem.
I jej nietypowe zastosowanie.

          Jak widać kłódkę z długim pałąkiem można wykorzystać do spięcia łańcucha z ramą. Takie zabezpieczenie sprawi, że nikt nam rowerem nie odjedzie choćby bardzo chciał. Czy ma to jednak jakieś praktyczne zastosowanie? W końcu każdy może po prostu podnieść rower i go nam w  ten sposób sprzątnąć. Będzie to może wymagało od niego trochę zachodu, ale jak wiadomo dla chcącego nic trudnego. 
          Kłódka jest mała, stosunkowo lekka, do kupienia praktycznie wszędzie i pozwala skutecznie zapobiec kradzieży roweru 'hit&run' (np. jak jesteśmy w parku i chcemy się zrelaksować, a nie co chwila zerkać czy ktoś nie chce wskoczyć  i odjechać naszym rowerem). Oczywiście kłódeczki nie należy nigdy traktować jako pełnoprawnej blokady i zostawiać roweru zabezpieczonego w ten sposób na dłużej niż parę minut. Z drugiej strony warto jednak wiedzieć o takim patencie, bo kto wie kiedy się przyda.

wtorek, 2 października 2012

Strój rowerowy: rękawiczki krótkie


          Wpisy ubraniowe zacznę trochę nietypowo, a mianowicie od kwestii niepozornych rękawiczek. Na potrzeby tego wpisu dokonam modyfikacji pewnego znanego powiedzonka. A zatem - "rowerzystów dzielimy na tych, co jeżdżą w rękawiczkach i na tych, co będą w nich jeździć". Może się wydawać, że ten element stroju jest dosyć mało znaczący, ale zapewniam was, że zmienicie zdanie po pierwszym porządnym szlifie. Niestety, jeżdżąc regularnie trzeba liczyć się z ewentualną wywrotką. I ponownie niestety, w mieście prawie na pewno będzie to wywrotka na asfalt. A na asfalcie, wiadomo - szkło, piach albo żwir. Przy wywrotce odruchy robią swoje i zazwyczaj to właśnie dłonie cierpią najbardziej ratując nas od poważniejszych urazów. Dlatego właśnie tak ważne jest by je odpowiednio zabezpieczyć. Lepiej dmuchać na zimne niż później wyjmować sobie żwir wbity w dłoń... Rękawiczki są lekkie, nie krępują ruchów, kosztują jakieś grosze (20-30zł), a mogą uratować sprawę w razie wywrotki.

Przeciętne rękawiczki rowerowe. Tak niewiele potrzeba, by ochronić swoje dłonie podczas upadku na asfalt.
          Jak wybrać odpowiednie rękawiczki? Nie ma tu specjalnej filozofii i wystarczy udać się do większego sklepu rowerowego albo nawet do Decathlonu. Marka B'Twin lansowana przez ten sklep jest całkiem atrakcyjna cenowo i oferuje dobrą jakość (rękawiczki tam kupione służą mi już kilku lat). Kupując rękawiczki oczywiście powinno się zwrócić uwagę na ich szycie, by nie miały tendencji do prucia się przy częstym zdejmowaniu i wkładaniu. Poza tym warto się upewnić, że mają jakiś patent ułatwiający zdejmowanie - zazwyczaj są to kawałki materiału (języczki) przy nadgarstku i między palcami. Bez tego, zdjęcie rękawiczek potrafi być czasem  dosyć frustrujące. Warto również zwrócić uwagę na kwestię naszywek i dodatków odblaskowych, tych nigdy za mało. Sprawę  wkładek żelowych rzekomo zwiększających amortyzację nadgarstka raczej bym wsadził między bajki, bo i tak szybko materiał ten ulegnie sprasowaniu i nie będzie spełniał swojej funkcji. Więcej uzyskamy tutaj dobrym amortyzatorem i odpowiednimi chwytami na kierownicy niż takimi bajerami. Podobnie bym nie dał się raczej skusić wszelkim 'systemom' poprawiającym przyczepność dłoni do kierownicy ( ! ). To tylko jakiś marketingowy bełkot...

          Jeździjcie w rękawiczkach. Dłonie się przydają ; ).