Dawno tu nie pisałem. Ostatnimi czasy mam zadziwiająco sporo
na głowie i jakoś mi już nie starcza czasu i ochoty na skrobanie tutaj.
Niestety również rower poszedł trochę w odstawkę, ale to akurat może i dobrze,
bo jazda w taki upał nie należy do zbyt przyjemnych. Z bardziej pozytywnych
rzeczy to zdradzę, że przymierzam się w najbliższym czasie do małego remontu
swojego krążownika szos, więc przy okazji zgromadzę trochę materiału na nowe
wpisy. : )
A dzisiaj będzie niewinnie i dosyć krótko, bo o sztycach czy
jak kto woli o wspornikach siodła. Czy na ten temat można w ogóle coś ciekawego
napisać, w końcu wspornik to tylko wspornik, kawał rury i niezbyt finezyjna
głowica do zamontowania siodła.
Tak naprawdę jedyny dylemat przed jakim staje osoba kupująca
owy element to czy chce mieć zwykłą sztycę czy amortyzowaną oraz oczywiście
jakiej średnicy. Ze średnicą jest sprawa prosta, wystarczy zmierzyć rurę w ramię i gotowe. Podkreślę tylko, że
zmierzyć trzeba dokładnie, bo wymiary sztyc są podawane do dziesiątych części
milimetra więc lepiej sobie nie szaleć z zaokrąglaniem, bo się możemy w sklepie
potem zdziwić.
Osobnym tematem jest kwestia amortyzacji. Na pierwszy rzut
oka sprawa może się wydawać prosta - bierzemy amortyzowaną, bo to przecież
wygodniej będzie i tyłek nie będzie tak bolał po jeździe po wertepach. Niestety
nie jest to tak proste. Bardziej
zaawansowani rowerzyści od razu zwrócą uwagę, że każdy kolejny punkt
amortyzacji sprawia, że część naszej energii jest wykorzystywana na tzw.
pompowanie amortyzatorów (mówiąc obrazowo: w przypadku sztycy unosimy się
minimalnie do góry podczas pedałowania). Oczywiście straty są minimalne i
trudno mierzalne, ale taki jest fakt i warto o nim pamiętać. Tyle kwestii
teoretycznych.
Sztyca amortyzowana dolnego sortu. Źródło narastających luzów oraz kolejna rzecz, która może się rozlecieć w najmniej odpowiednim momencie. |
W praktyce nigdy już nie kupię sztycy amortyzowanej.
Dlaczego? Ano dlatego, że udało mi się taką złamać w toku zwykłej miejskiej
jazdy. Żeby nie było, przyznaję, do najlższejszych kolarzy nie należę (~85kg),
ale tego typu awaria nie powinna mimo wszystko mieć miejsca. Niestety nie
posiadam zdjęć, ale dosyć dobrze pamiętam, że szlag trafił aluminiowy element,
który się suwa w górę i dół i który, po
prostu pękł na pół. Na szczęście całość udało mi się jeszcze zareklamować i
dostałem wymianę na nową, mocniejsza i lepiej zaprojektowaną sztycę. Po roku
użytkowania jednak zauważyłem, że pojawiają się niewielkie luzy i siodełko zaczyna
pracować na boki. A jak wiadomo niewielkie luzy prowadzą do nie-niewielkich
luzów, a te do całkiem dużych luzów,
kiedy to człowiek zaczyna się już irytować i rozglądać za wymianą części na
nową. A ja bardzo nie lubię wymieniać części, które praktycznie powinny być
wieczne.
Przykład sztycy amortyzowanej segmentu kosmicznego. Cena taka, że niektórzy czasem kupują tańsze rowery. |
Dlatego postanowiłem zarzucić ten wynalazek i wróciłem do
zwykłej prostej i pancernej sztycy w myśl zasady, to czego nie ma nie może się zepsuć.
W 100% się zgadzam. Miałem kiedyś taką sztycę w rowerze i choć ważyłem wtedy ok. 70 kg to po dwóch latach przestała amortyzować, a pół roku później zaczęła się obracać wokół własnej osi. To była moja pierwsza i ostatnia sztyca, sam z własnej woli i tak bym jej nie kupił, bo była fabrycznie w rowerze, więc przyjąłem ją z całym dobrem inwentarza.
OdpowiedzUsuńZauważyłem ciekawą prawidłowość, każdy kto ostatnio kupuje rower i pyta się mnie o poradę strasznie jest najarany na amortyzowaną sztycę. Zawsze mówię, tłumaczę, opowiadam moją historię, ale każdy jest uparty (im cięższa osoba, tym bardziej uparta). Rekordzistą jest mój kuzyn, który załatwił taką sztycę w pół roku rekreacyjnej jazdy :D Innym wystarczają na dłużej, ale to jest kwestia roku - dwóch i po sztycy.
Albo klasyczne siodełko z amortyzatorami
Usuń