niedziela, 23 czerwca 2013

Jakiej sztycy nigdy już nie kupię?


         Dawno tu nie pisałem. Ostatnimi czasy mam zadziwiająco sporo na głowie i jakoś mi już nie starcza czasu i ochoty na skrobanie tutaj. Niestety również rower poszedł trochę w odstawkę, ale to akurat może i dobrze, bo jazda w taki upał nie należy do zbyt przyjemnych. Z bardziej pozytywnych rzeczy to zdradzę, że przymierzam się w najbliższym czasie do małego remontu swojego krążownika szos, więc przy okazji zgromadzę trochę materiału na nowe wpisy. : )

         A dzisiaj będzie niewinnie i dosyć krótko, bo o sztycach czy jak kto woli o wspornikach siodła. Czy na ten temat można w ogóle coś ciekawego napisać, w końcu wspornik to tylko wspornik, kawał rury i niezbyt finezyjna głowica do zamontowania siodła.
 
Klasyczna prosta sztyca. Skomplikowana jak budowa cepa.


         Tak naprawdę jedyny dylemat przed jakim staje osoba kupująca owy element to czy chce mieć zwykłą sztycę czy amortyzowaną oraz oczywiście jakiej średnicy. Ze średnicą jest sprawa prosta, wystarczy zmierzyć  rurę w ramię i gotowe. Podkreślę tylko, że zmierzyć trzeba dokładnie, bo wymiary sztyc są podawane do dziesiątych części milimetra więc lepiej sobie nie szaleć z zaokrąglaniem, bo się możemy w sklepie potem zdziwić.
Osobnym tematem jest kwestia amortyzacji. Na pierwszy rzut oka sprawa może się wydawać prosta - bierzemy amortyzowaną, bo to przecież wygodniej będzie i tyłek nie będzie tak bolał po jeździe po wertepach. Niestety nie jest to tak proste.  Bardziej zaawansowani rowerzyści od razu zwrócą uwagę, że każdy kolejny punkt amortyzacji sprawia, że część naszej energii jest wykorzystywana na tzw. pompowanie amortyzatorów (mówiąc obrazowo: w przypadku sztycy unosimy się minimalnie do góry podczas pedałowania). Oczywiście straty są minimalne i trudno mierzalne, ale taki jest fakt i warto o nim pamiętać. Tyle kwestii teoretycznych.

Sztyca amortyzowana dolnego sortu. Źródło narastających luzów oraz kolejna rzecz, która może się rozlecieć w najmniej odpowiednim momencie.
         W praktyce nigdy już nie kupię sztycy amortyzowanej. Dlaczego? Ano dlatego, że udało mi się taką złamać w toku zwykłej miejskiej jazdy. Żeby nie było, przyznaję, do najlższejszych kolarzy nie należę (~85kg), ale tego typu awaria nie powinna mimo wszystko mieć miejsca. Niestety nie posiadam zdjęć, ale dosyć dobrze pamiętam, że szlag trafił aluminiowy element, który się suwa w górę i dół i który,  po prostu pękł na pół. Na szczęście całość udało mi się jeszcze zareklamować i dostałem wymianę na nową, mocniejsza i lepiej zaprojektowaną sztycę. Po roku użytkowania jednak zauważyłem, że  pojawiają się niewielkie luzy i siodełko zaczyna pracować na boki. A jak wiadomo niewielkie luzy prowadzą do nie-niewielkich luzów,  a te do całkiem dużych luzów, kiedy to człowiek zaczyna się już irytować i rozglądać za wymianą części na nową. A ja bardzo nie lubię wymieniać części, które praktycznie  powinny  być wieczne.

Przykład sztycy amortyzowanej segmentu kosmicznego. Cena taka, że niektórzy czasem kupują tańsze rowery.
         Dlatego postanowiłem zarzucić ten wynalazek i wróciłem do zwykłej prostej i pancernej sztycy w myśl zasady, to czego nie ma nie może się zepsuć.

2 komentarze:

  1. W 100% się zgadzam. Miałem kiedyś taką sztycę w rowerze i choć ważyłem wtedy ok. 70 kg to po dwóch latach przestała amortyzować, a pół roku później zaczęła się obracać wokół własnej osi. To była moja pierwsza i ostatnia sztyca, sam z własnej woli i tak bym jej nie kupił, bo była fabrycznie w rowerze, więc przyjąłem ją z całym dobrem inwentarza.

    Zauważyłem ciekawą prawidłowość, każdy kto ostatnio kupuje rower i pyta się mnie o poradę strasznie jest najarany na amortyzowaną sztycę. Zawsze mówię, tłumaczę, opowiadam moją historię, ale każdy jest uparty (im cięższa osoba, tym bardziej uparta). Rekordzistą jest mój kuzyn, który załatwił taką sztycę w pół roku rekreacyjnej jazdy :D Innym wystarczają na dłużej, ale to jest kwestia roku - dwóch i po sztycy.

    OdpowiedzUsuń